PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=128345}

Narzeczona diabła

The Devil Rides Out
6,1 1 060
ocen
6,1 10 1 1060
7,5 4
oceny krytyków
Narzeczona diabła
powrót do forum filmu Narzeczona diabła

I gdzie ten pierścionek?

użytkownik usunięty

Chyba muszę zacząć od tego, że uwielbiam filmy Hammera…

Albo nie, najpierw muszę ostrzec przyszłych jak i teraźniejszych czytelników (chyba nie będzie to tłum mojżeszowy), że tekst ten będzie w pewnych momentach spoilerem. Nie oznaczyłem go, bo w odpowiednim momencie dam sygnał tekstowy (dla potomnych jak również specjalnie dla Ciebie mój drogi czytelniku, który teraz czytasz te słowa) który będzie brzmiał mniej więcej tak:
SPOILER!
Ale to jeszcze nie teraz, nie przejmuj się, możesz to przeczytać bez poznania słowa ani nawet prawdziwego nazwiska aktora z filmu. Albo mam lepszy pomysł. Mimo, że obecny czytelniku, a niedoszły widzu dałeś się głupio nabrać, to tylko formalnie poprzedzę wydanie sygnału zakończenia spoileru, krótką wiadomością, że będzie on tym właśnie czym będzie poniżej:
KONIEC SPOILERU!

Ale najpierw zapraszam na krótkie przemyślenia z młotem

PRZEMYŚLENIA Z MŁOTEM

Chyba muszę zacząć od tego, że mam słabość do filmów Hammera…
To powinno w pewien sposób wytłumaczyć moją wysoką, co tam wysoką- najwyższą! (deklaracje typu 12/10 uważam za bezsensowne). Każdy film, który obejrzałem, a który pochodził z wytwórni Młota tudzież „Iglicyubronipalnej” oceniłbym w niesamowicie szerokiej skali od 9 do 10, czyli mniej więcej tyle ile David Bowie i Paul McCartney razem wzięci (oczywiście chodzi o skalę głosu, a nie dzieci, ilość włosów na głowie, ani tym bardziej wiek).

Przeżywając jednak jeden zachwyt za drugim, obiektem którego były brytyjskie horrory-młoty zrezygnowałem z oceny tych filmów na filmwebie (podobnie jak horrorów Universalu, z tym, że tam skala wynosiła 8-10). Po części z troski o moją filmową brać, którą takie ciągłe dziesiątki mogłyby zacząć nużyć (oczywiście ten wysoce moralny i wielką chwałę przynoszący powód przeważał i teraz czekam tylko na zawiadomienie o nagrodzie przyznawanej wszystkim filantropom, ludziom Dobrej Woli, zwykłym bohaterom i im podobnych; nagrody która słynie z tego, że nikt w swojej filantropijności przyjąć jej nie chce, a komisja wręczająca w swojej Dobrej Woli nie przyjmuje jej zwrotów, wobec czego wędruje ona z rąk do rąk i sprawa albo aż do procesu sądowego, gdzie wszyscy, nawet najwięksi wyżej wymienieni bohaterowie spotykają s(korumpowan)prawiedliwych prawników, którzy niemal filantropijnie przyjmują wszystkie pieniądze jakie im się daje, tak, że w końcu nie ma się o co sądzić) po części z lenistwa, połączonego z tym, że właściwie portal ten ma coraz mniejsze dla mnie znaczenie tak samo jak oceny filmów, które stają się dla mnie zupełną abstrakcją.
Przy okazji rozwinę nieco temat i pozwolę sobie wyznać, że „profesjonalne” nastawienie niektórych użytkowników co do sposobu oceniania jest tyleż śmieszne, co przypominające zabawę pięciolatka w pilota Brytyjskich sił lotniczych (podobno niektórych to rozczula). I to następuje dwoistość problemu, z przyczyn praktycznych wspomnę krótko raz jeszcze o dziwactwie zamykania (i to zupełnie poważnego, będącego przedmiotem sporów i batalii słownych) obrazów emocji dźwięku gry aktorskiej scenariusza montażu (słowa którymi tak bardzo lubią się popisywać, ci o których piszę i nie tylko) w prostych ideogramach w liczbie od jednego do dziesięciu.
Ale to temat na inną dyskusję (przy odpowiednich argumentach byłbym może w stanie nawet przyznać rację rywalowi). Inną rzeczą natomiast jest podejście niektórych co do kwestii użycia tych symboli, o czym też już pisałem. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie, to prędzej mógłbym się nazwać (jeśli w ogóle miałbym się nazywać inaczej niż w paszporcie) miłośnikiem niż znawcą kina. Nie potrzebuję nieustannego śledzenia najmniejszego drżenia dłoni kamerzysty, żeby się na filmie dobrze bawić. Nie twierdzę, że takie podejście jest wskazane dla każdego, ale w każdym razie lepiej wytłumaczy moje podejście do Hammerów. (a dyskusji co do domorosłych-choć nie zawsze-„zróbtosam” krytyków na razie poniecham)

Chyba muszę napisać, że kocham filmy Hammera…

Kocham je tak bardzo, że gdyby były dziećmi to mógłbym je adaptować i karmić mlekiem najlepszym zaraz po mleku matki z witaminą B i innymi sensacyjnymi ulepszeniami, wcale nie takimi tanimi. Adoptować ich raczej nie można, za to można oglądać. I tu zaczyna się gwóźdź programu (mam nadzieję, że nie do trumny- wygodnie mi w niej i bez niego).

Otóż istnieją dwie możliwości oglądania horrorów (oczywiście uogólniam; nie liczę tu przypadków oglądania na drzewie, w ziemniaczanym worku lub z doniczką w zębach), nie tylko (choć dla mnie głównie) Hammera: można albo się z tego śmiać, albo wziąć to względnie poważnie. Pierwszy ze sposobów gwarantuje bolący brzuch i przyspieszone pojawienie się zmarszczek na twarzy, drugi- przyjemne ciarki na plecach (nie zawsze ze strachu). A obrazy te naprawdę potrafią się odwdzięczyć za przekazaną im uwagę- im bardziej wybuchalibyśmy śmiechem w pierwszym przypadku, tym przyjemniejsze wydaje się oglądnie „na poważnie”.

Zjawisko, na które niemal każdy, kto ma styczność z młotowymi filmami zwraca uwagę jest niezapomniany klimat. Z tym, że każdy zwraca, ale w gruncie rzeczy nie do końce docenia. Bo co bardziej do takiego klimatu pasuje? Ambitne kino skłaniające do refleksji na temat analogii pomiędzy wodą cieknącą z kranu co pięć sekund przez pięć godzin a ludzką egzystencją na tym świecie czy normalny zdrowy wampir obudzony ze swojego gotyckiego zamku i szukający normalnej zdrowej ofiary? (Swoją drogą pozwolę sobie przytoczyć pewne powiedzenie: „W filmach jak w życiu- mało jest lepszych rzeczy niż hammerowskie wampiry w gotyckich zamkach”.) Jeszcze co do „małej ambitności” horrorów, których jednym z przedstawicieli jest ten, na którego forum piszę: czasem chcąc zjeść cukierka chętniej zamiast dostać zastępstwo w postaci brukselki, która poprzez swoje ułożenie atomów, kształt, właściwości fizyczne i moralne przypomina ten pyszny słodycz, ani zamiast pustego papierka wskazującego, że jego słodka jadalna zawartość gdzieś istnieje i warto poświęcić życie na szukanie go, czasem chętniej po prostu biorę cukierka i czuję jego pyszny smak i (o ile jest czekoladowy) poprawiam sobie humor na 3 minuty lub dłużej. Hammer jest trochę dla mnie takim cukierkiem, choć traktuję go dużo poważniej. Ale kierując się pierwszym zdaniem tego akapitu nie czuję się w obowiązku rozwodzenia się nad wspomnianym klimatem, scenografią czy rekwizytami brytyjskiego studia, bo każdy jest w stanie doskonale to zauważyć i odnotować- niektórzy nawet mogą pokochać (ach my nieszczęśliwcy!).

Reżyserem kojarzonym z Hammerem najbardziej jest oczywiście Terence Fisher. Niemal od początku, aż do końca czasów świetności Hammera to on siedział na stołku większości najsłynniejszych produkcji studia i to według jego wizji została zrealizowana „Narzeczona diabła”. Nic dziwnego- uważam, że wszystkie horrory, które w tych latach zrealizował są absolutnie fantastyczne i niepodrabialne. Nie mogę jednak nie wspomnieć również o takiej postaci jak Freddie Francis. Znany później ze zdjęć m.in. do „Człowieka słonia” i „Prostej historii” Lyncha czy „Przylądka strachu” Scorsese, wcześniej jako reżyser nakręcił mój jeden z ulubionych filmów Hammera- „Powrót Draculi”. Jest jeszcze John Gilling, który nakręcił takie obrazy jak „Kobieta-Wąż” czy „Plaga Żywych Trupów”-oba fantastyczne.

Muzyka! Czym byłby świat muzyki (nie tylko filmowej) bez Jamesa Bernarda? Chyba tym, czym świat gadów bez bazyliszków (pozbądźcie się luster dla tych uroczych, choć przez te przedmioty ludzkiej próżności zagrożonych stworzeń)! Muzyka która idealnie pasuje do klimatu i stanowi integralną jego część. Muzyka mroczna, ciężka, czasem nastrojowa, piękna, to znów wprowadzająca niepokój- słowem kompozytor dobrze wie czego chce (albo czego od niego chcą reżyserzy i producenci) i doskonale to realizuje. Muzyka zdecydowana, nie żadne tam przypadkowe naciskanie klawiszy fortepianu lub synteazatora czy nijakie partie orkiestry. Warto zaznaczyć, że Bernard mimo wszystko tworzy muzykę! Jest on raczej klasycznym kompozytorem, w dodatku sam aranżował swoje utwory. Nie przeszkadzało mu to (a nawet pomagało) w tworzeniu często szalonych kompozycji (chętnie wykorzystywał kotły potęgujące nastrój), a jego motyw Dra-cu-laaaaa (wiadomo z jakiego filmu) to już legenda. Obca jest mu jednak muzyka hałaśliwa, z bezsensownymi nieraz dysonansami, „służąca” niemal i podległa filmowi, w którym występuje, nie sprawiająca bez obrazu zbyt dużego wrażenia, nie przedstawiająca ciekawej myśli muzycznej. (Choć do muzyki w horrorach ogólnie nie mam zwyczaju aż tak się czepiać). Oczywiście nie samym Bernardem Hammer stoi, mimo, że to jego czołowy kopozytor. Jest przecież jeszcze Malcolm Wiliamson, Tristarm Cary czy Edwin Astley, przy czym żaden z nich nie przynosi wsytdu wytwórni i nie odstaje od poziomu Bernarda.

Coś jeszcze? Aktorzy. Szczególnie dwaj (wiadomo) Peter (oczywiście!) Cushing i Christopher (tak myślałem!) Lee. Świetnie odnajdujący się w rolach zarówno dobrych jak i złych charakterów, a do tego prezentujący przy tym nadzwyczajną wręcz i niespotykaną (dziś) klasę. Ale nie można zbyt wiele odmówić ich znajomym po fachu. Po czy można skrytykować choćby samą Bette Davis, która wystąpiła w „The nanny”?! Ale nie samymi największymi gwiazdami świat kina stoi, a mniej znane osobistości radzą sobie w filmach Hammera bez zarzutu. Godne podziwu są również zabiegi ludzi od castingu, aby płeć piękna zazwyczaj rzeczywiście była piękna (poza chwalebnym i wyżej wspomnianym przypadkiem Bette Davis), a na pomnik zasługują niestrudzone wysiłki reżyserów i scenarzystów, żeby pokazać je z jak najmniejszą częścią garderoby. Co prawda nie jest to dla mnie największa zaleta studia, ale chyba mało kto nie zgodzi się, że milej patrzy się na podgryzaną przez Christophera Lee ładną blondynkę niż jakąś rekordzistkę wagi ciężkiej (z całym szacunkiem dla wszystkich wysokokalorycznych pań, mam nadzieję, że one, zarówno jak te czytające nie wezmą tego śmiertelnie poważnie i nie dosięgnie mnie zemsta jednej z Gorgon)

Pochwalić również należy to, że niemal każdy film z wytwórni mimo swojej specyficzności i rozpoznawalności ma swój charakterystyczny rys: od sposobu prowadzenia akcji, poprzez postać zła, jakiej mają stawić czoło bohaterowi (dosłowny potwór, zło w człowieku, czasem te siły przeplatają się, czasem nie) po pewnego rodzaju morał jaki wynika z historii lub jego brak. Różne są ramy czasowe, nastawienie i charakterystyka głównych bohaterów jak tez nastawienie drugoplanowych postaci do głównych bohaterów, ich charakterystyka i relacje między nimi wszystkimi.

Warta odnotowania jest też pewnego rodzaju przewrotność i humor występujące w filmach.(Chociaż to w sumie nie powinno bardzo dziwić. To przecież w końcu filmy brytyjskie) Humor często wcale nie taki ukryty, będący celowym zabiegiem, zazwyczaj zabawny. Przewrotność , np. SPOJLER do filmu „Dracula: Książę ciemności”, gdzie tytułowy bohater, wydający się być niepokonanym i nieśmiertelnym ginie poprzez zwykłe utopienie w stawie KONIEC SPOJLERU. Nie uświadczymy czegoś takiego w nowszych horrorach (głownie amerykańskich.) Jestem również fanem zakończeń- po zrobieniu czego trzeba, nie śledzimy nachalnie dalszych losów bohaterów. . Nie powinno nas obchodzić, czy później pojadą na piknik czy na polowania rekinów w miejskim delfinarium. To byłoby zakłócenie ich prywatności. (nie uświadczymy czegoś takiego w nowszych horrorach- głównie amerykańskich) Mimo teoretycznej przewidywalności dialogów, to nie można im odmówić pewnej błyskotliwości nie powinien dziwić.

Podsumowując: klimat, piękno obrazu, muzyka, scenografia, bezkompromisowość, aktorstwo, humor, przewrotność i jeszcze coś, być może coś nieuchwytnego, czego nie potrafię określić albo coś o czym może teraz zapomniałem sprawiają, że jestem fanem horrorów Hammera i często wolę ten pełen klasy „kicz” niż nijakie, pretensjonalne, przedumane kino para-ambitne. (chociaż tu nie będę się rozwodzić ani nie chciałbym nikogo zbytnio prowokować). To przecież w końcu filmy brytyjskie.

A teraz przechodzimy do sedna meritum centrum i środka studni (Quatermassa)
czyli:
GDZIE TEN PIERŚCIONEK?
I w tym właśnie miejscu mogą się znajdować i znajdują się…
SPOILERY!
Choć nie wszędzie i jeszcze nie teraz.

Myślę, że po przeczytaniu mojego powyższego peanu pochwalnego na temat Hammerów (choć temat wydaje mi się jeszcze nieskończony) moja ocena filmu „Narzeczona diabła” może wydać się mniej skandaliczna.
Bo właściwie wykorzystuje idealnie chyba wszystkie swoje atuty o których tam pisałem ( i te o których nie pisałem zresztą też.

Bardzo podoba mi się to, jak zbudowana jest akcja filmu. Ma niemal symfoniczną konstrukcję (do tematu muzyki jeszcze powrócimy)- sceny „spokojne” przeplatają się ze „strasznymi”(nie boję się tego słowa!) , dodatkowo napięcie stale rośnie i każda kolejna scena „straszna” jest intensywniejsza, zło objawia się w coraz czystszej postaci, a sceny „spokojniejsze” są nacechowane coraz większym niepokojem. SPOILER!SPOILER! Niezwykle podoba mi się jedna z ostatnich scen- bezpośrednie starcie ze złymi mocami w domu Eatonów. Kameralność, jaką jest nacechowana kontrastuje z siłami, z którymi będą musieli zmierzyć się bohaterowie. Napięcie pięknie tutaj wzrasta- jest to jedna z tych scen, które u mnie potrafią wywołać przyjemne ciarki. Zło objawia się tutaj w kilku pomysłowych postaciach, od próby zasiania niewiary w sercach poprzez fałszywe wcielanie się w przyjaciół bohaterów aż po najmniej wysublimowane formy- gigantyczny pająk i śmierć na koniu (!). Szczególnie te dwa ostatnie (syndrom, o którym wcześniej pisałem) mogą (i z opinii, które czytałem tak właśnie było) wywołać już niemal pękanie i niebezpieczne w promieniu 20 metrów wybuchy ze śmiechu, w moim umyśle i sercu wywołały jednak (szczególnie ten koń- i oczywiście jeździec) bezgraniczny niemal zachwyt i uwielbienie. Ale naprawdę żadnej scenie nie miałbym serca ani pomysłu czegokolwiek wyrzucać. Od początkowych scen nacechowanych szczególnym niepokojem, aż po kolejne coraz bardziej zdecydowane, kiedy zło objawiało się w coraz „czystszej” (powinienem chyba napisać raczej plugawej) postaci trzymał poziom i potrafił odpowiednio utrzymać wagę każdej sceny. Jest tu również pościg samochodowy, będący jednak również w pewnym stopniu pościgiem psychologicznym (na początku), a potem pościgiem z samymi siłami zła (ciekawe czy wypadki przez nie spowodowane również podlegają ubezpieczeniu). Został nakręcony sprawnie- wiadomo, że to nie kino sensacyjne, ale wszystko jest tu czytelne, widzimy kot kogo ściga, kto wygrywa, prędkość aut nie pozostawia niczego do życzenia, dodatkowym plusem jest samo patrzenie na te piękne maszyny w akcji wśród pięknych angielskich widoków (choć tym bardziej przykre jest późniejsze patrzenie na zgniecioną karoserię jednego z nich). Zakończenie jest szczęśliwe dla (wszystkich) głównych pozytywnych bohaterów, czego nie można powiedzieć o okultystach, którzy mogą czuć się trochę nieobecni. I tu kolejna zaleta Hammera, o której pisałem- wszystko kończy się dobrze, więc nie ma sensu wchodzić dalej w losy bohaterów. KONIEC SPOILERÓW! KONIEC SPOILERÓW

Bohaterom (ani odgrywającym ich aktorom) nie można nic zarzucić (albo niewiele). Christopher Lee jak zwykle pokazał klasę, odgrywając (tym razem) bohatera pozytywnego- jako Duc de Richleau próbuje wraz z przyjacielem uratować innego przyjaciela z rąk (nieprzyjaciół) okultystów [SPOILER!SPOILER! udaje mu się SPOILER!SPOILER] . Wykazuje się przy tym wyjątkową elokwencją i znajomością tematu. Wiadomości, które posiada i umiejętności, którymi się popisuje (oczywiście dla dobra przyjaciół) mogłyby zawstydzić niejednego ucznia przeciętnej szkoły podstawowej. Ale nie sprawia on wrażenia absolwenta który zaprzestał edukacji na tego rodzaju uczelni. Drugą postacią, która najbardziej zostaje w pamięci jest Mocata odgrywany przez znanego z roli Blofelda w „Diamenty są wieczne” Charlesa Graya. Jest on (Mocata, nie Gray) przywódcą sekty, z której Richeleau chce uratować przyjaciela. Rola jego, sprowadzona została głównie do sprawowania okultystycznych obrzędów i korzystania z dobrodziejstw hipnozy, ale czegóż od przywódcy sekty chcieć więcej?! Ciekawie robi się również, kiedy w przerwie pomiędzy tymi dwoma czynnościami Mocata okazuje się prawdziwym dżentelmenem w prążkowanym garniturze, z laską i nienagannymi manierami (dopóki nie zostaje sprowokowany do użycia wspomnianej hipnozy). Jest pewny siebie, jego spojrzenie przyciąga wzrok, wygląda na dość wpływową osobę z klasą- zdecydowanie dobre przymioty na przewodnika duchowego. Simon Aron, którego chce włączyć w zastępy swoich owieczek (a raczej koziołków), a który na jego nieszczęście okazuje się przyjacielem Christophera Lee, odgrywany jest przez niezbyt znanego z żadnej roli Patricka Mowera. Simon, pozbawiony ojca, nie pozbawiony (jak możemy się domyślać choćby po jego okazałym mieszkaniu) dużego majątku staję się łatwym (cecha pierwsza) i cennym (cecha druga) celem sekty. Rolę Mowerowi ułatwia mu stan hipnozy, w który przez większość filmu wprawiony jest jego bohater, choć zdarzają mu się też momenty rozdarcia między sektą a przyjaciółmi, jak również momenty, kiedy przechodzi zupełnie na stronę tych drugich. Nadaje to ciekawszy rys charakteru jego postaci, a jemu daje większą możliwość aktorskiego wykazania się. Radzi sobie on na tyle dobrze, że bez większych problemów możemy przejść do kolejnej postaci, a jego towarzyszki na drodze duchowej, tudzież niedoli – Tanith Carlisle-Nike Arrigi (odpowiednio: bohaterki-aktorki). Występ w filmie był jej pierwszym poważnym aktorskim debiutem (nic nie ujmując powadze ról ani tym bardziej zawodów takich jak stewardesa, portugalska kelnerka czy księżniczka Nadia) a to, że po nim nie pojawiło się dla niej wiele lukratywnych aktorskich propozycji, nie powinno jeszcze o niczym świadczyć. Jej rolę można porównać i opisać podobnie jak u Patricka Mowera, z tą różnicą, że tu dochodzi jeszcze delikatnie wątek romantyczny, ale do tego będziemy potrzebować jeszcze jednej postaci, czyli Rexa van Ryna, w którego wcielił się (nie była to żadna okultystyczna praktyka- użyłem jedynie zwrotu z bogatego języka filmowego oznaczającego odgrywanie danej roli przez danego aktora) Leon Greene- aktor filmowy i śpiewak operowy(!). Role w filmach takich jak „Czterej muszkieterowie”, ich powrót w filmie „Powrót muszkieterów” czy „Robin Hood” wskazują, że lubił przygody, albo tylko takie kino, a rola w „Narzeczonej diabła wskazuje, że swoim fachu radził sobie dobrze i swobodnie. (Nic jak na razie nie wskazuje, aby był dobrym śpiewakiem operowym, nic też jednak nie wskazuje, aby był złym). Jest on w filmie odpowiednio: przyjacielem de Richleau i Simona, nieprzyjacielem Mocaty i adoratorem Nike Arrighi (oczywiście tylko w filmie- choć kto wie?) Nasz śpiewak i panna Tanith są sobą zauroczeni od pierwszego spotkania, jakby tego było mało ich uczucie rośnie. Problemem jest to, że panna Eaton niedługo złoży śluby innemu (jak na ironię to on jest rogaczem). Wątek romantyczny nie jest (na szczęście!) w filmie zbyt nachalny, stanowi motyw bardzo poboczny, dzięki czemu nie zamąca powagi filmu. O reszcie aktorów można powiedzieć że są. Można powiedzieć więcej: dobrze, że są. Nikt z nich nie przynosi ujmy szlachetnemu i dobrze płatnemu zawodowi jakim jest aktorstwo- wszyscy są dość przekonywujący, choć nie przyćmiewają głównych ról (i dobrze!) Chciałbym jednak przyznać jeszcze dwie honorowe nagrody: panu Eddiemu Powellowi jako „lubieżnikowi z Mendes” za oryginalność i niepowtarzalność odgrywanej przez niego roli (aż dziw, że nie wymienionej w czołówce!), a także pani Gwen Ffrangcon Davies za niezapomniane spojrzenie i odpowiednie traktowanie autostopowiczów.

Przechodząc do tematu muzyki- Bernard przeszedł sam siebie (to też nie jest żadna okultystyczna praktyka, a jedynie przenośnia, której definicja brzmi: „dokonać czegoś niezwykłego, co przekracza zwykle czyjeś możliwości”). Nie to żeby umiejętności kompozytora były „zwykłe”, jak wcześniej pisałem to jeden z moich ulubionych kompozytor muzyki filmowej i muzyki w ogóle, a muzyka do „Narzeczonej” będzie najlepszym chyba tego uzasadnieniem. Momenty mroczne są naprawdę świetne, jak na James przystało, ale wiele jest też muzycznego piękna. Romantyczne niemal melodie brzmią świetnie, a to, że po nich dochodzą do głosu „horrorowe” motywy i słynne „kotły” czynią (przynajmniej dla mnie) z tego soundtracku muzykę idealną. Rzeczywiście jak wcześniej pisałem jest w niej coś z ducha romantyzmu, może trochę neoklasycyzmu czy brzmień charakterystycznych dla naszych wschodnich sąsiadów, nie tracąc przy tym charakterystycznego stylu Bernarda, Który tutaj naprawdę sublimuje się i budzi zachwyt (jeśli ktoś poda mi informację, gdzie można kupić plytę z nagraniem taniej niż za 400 zł, będę mu dozgonnie -a może nawet dłużej- wdzięczny).

Warto dodać, że cały film nacechowany jest wielką klasą, angielskim klimatem (filmy z tego kraju w latach 60, to jedna z najlepszych rzeczy jakie przydarzyły się kinu w ogóle). Zdjęcia, zarówno te dzienne, jak i nocne, „mroczne” są piękne- każde na swój sposób. Słynna hammerowska atmosfera i rekwizyty- odnotowane.

Nie pozostaje mi więc nic innego jak wzorem zakończeń wytwórni, której poświęciłem tu tyle miejsca po napisaniu, tego co chciałem i (niestety) nie napisaniu tego, o czym zapomniałem po prostu zakończyć tą i tak długą wypowiedź bez zbędnych dodatków i puent.

A jednak nie! Nie potrafię jednak odpowiedzieć wciąż na pytanie postawione w temacie: GDZIE TEN PIERŚCIONEK, tak samo jak nie potrafię zrozumieć decyzji tłumaczy tego tytułu. Czy to jakiś anagram, którego nie rozumiemy? Rozumiem, że tytuły nie zawsze muszą pokrywać się idealnie z oryginałami, ale jeśli są zmieniane wypadałoby chociaż mieć tę odrobinę moralności, aby pokrywały się z treścią filmu. Diabeł rzeczywiście tu jest, ale jego narzeczoną naprawdę trudno spostrzec (chyba nie chodzi o gigantyczną tarantulę). Być może tłumacz zaślepiony miłością i świeżymi, dobrze przyjętymi zaręczynami postanowił to jakoś uczcić, ale stanowiło by to tylko dowód na zgubny wpływ miłości i nie profesjonalizm, jaki powoduje, nie stanowiłoby więc zbyt dobrego usprawiedliwienia.




ocenił(a) film na 7

Tego się nie da przeczytać, za długie.

użytkownik usunięty
qqryqu

Szykuję streszczenie, audiobook, ekranizację i balet (dla początkujących i średnio zaawansowanych). Widzisz coś dla siebie? <za krótki>

ocenił(a) film na 7

Myślę sobie, że nie warto się tak wysilać, bo potem i tak nikt nie jest w stanie tego przeczytać. Ja chociaż próbowałem:-)

użytkownik usunięty
qqryqu

I bardzo mi miło :) Przy pisaniu powyższego tekstu i tak przyświecał mi tragizm, bo niezbyt wielu użytkowników wchodzi na forum tego filmu, a wrodzona skromność i nabyta pokora (niepotrzebne skreślić) nie pozwoliły mi myśleć, że mój post tę sytuację poprawi.
Lecz chwyciwszy koleje losu za rogi
Wyśmiawszy ośmieszenie,
Przestąpiłem nieopłacalnego progi.
Czy było warto (czy nie)? Materialnie nie zmieniło się nic (numer konta mogę podać w prywatnej wiadomości), listy fanatycznych fanów nie napływają (numer skrzynki pocztowej mogę podać w prywatnej wiadomości), wciąż mogę chodzić nierozpoznany do sklepu (i do innych placówek wysokiej kultury i upadającej oświaty, a moje zdjęcie, sklep do którego chodzę i listę zakupów mogę podać w prywatnej wiadomości) a mój duch chyba nie jaśnieje bardziej niż kiedyś (chociaż nie robiłem endoskopii żeby sprawdzić). Satysfakcję każą mi odbierać wyżej wymienione skromność i pokora (...). Tragedie lepiej nazywać romantyzmem. A romantyzm lepiej zamienić na gotyk. A gotyk lepiej połączyć z horrorem. A mieszankę tą lepiej nazwać Hammerem (a siódmego dnia odpocząć).
Żebyś nie myślał, że zgubiłem główny nurt rozmowy dodam, że Twoja ocena budzi u mnie uczucia bardziej braterskie (choć wciąż z lekkim syndromem kainowym) niż morderczy instynkt :)
Życzę dalszych (co najmniej) dobrych doznań w poznawaniu filmów Hammera (i nie tylko- chociaż nie jestem pewien).
Pozdrawiam i
mam nadzieję, że &lt;nie za długi&gt;

ocenił(a) film na 7

A więc generalnie wniosek jest taki, że obaj lubimy produkcje z wytwórni Hammera. I dobrze. Ale nie ma co liczyć , że tłumy zaczną interesować się starymi horrorami, bo teraz musi być obrzydliwie i z dużą ilością krwi, a klimat hammerowski opiera się na czym innym. Również pozdrawiam

użytkownik usunięty
qqryqu

Bardo sensowne wnioski :) Również również pozdrawiam

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones