Murzyni nie mieli łatwego życia w XIX-wiecznej Ameryce. Jako niewolnicy pozbawieni byli praw, wykorzystywani bez umiaru (choć wszystko zależało od właścicieli), pogardzani. Jednak była jedna dziedzina, w której mogli konkurować z białymi panami i wygrać - seksualna potencja! Abstrahując od dociekań, czy organ Murzyna jest statystycznie większy czy też nie (wg Wikipedii to tylko legenda i żadnej różnicy nie ma), sama jego muskularna sylwetka i nieowłosiona klata wywierały na kobietach niezatarte wrażenie. Również biali mężczyźni nie pozostawali obojętni na wdzięki czarnych kobiet, łatwiejszych w obsłudze niż białe (skrócony do minimum czas zalotów).
Zawiązanie fabuły zapowiada gigantyczną orgię i MANDINGO w wersji XXX (istotnie pojawiło się coś takiego, nawet cały cykl), ale ekranizacja bestsellerowej powieści Kyle Onstotta jest czarnym melodramatem. Grzeszna namiętność musi zakończyć się tragicznie... Całość przedstawia się całkiem realistycznie i ponuro - po seansie trudno zaprzeczyć, że niewolnictwo było straszliwą perwersją kulturową. Obecnie piekło rasizmu na skalę globalną mamy szczęśliwie za sobą (w skali mikro niestety wciąż się pojawia), można więc oglądać MANDINGO na spokojnie, podziwiając gladiatorskie walki Murzynów (mocne sceny!), grę aktorską Jamesa Masona i muskuły Kena Nortona. Jak ktoś lubi "końską" urodę Susan George (STRAW DOGS), to również nie będzie narzekać...