Najgorszy film Eastwooda jaki kiedykolwiek widziałem.Ani akcji ani jakiejś głębii się nie doszukałem.Facet chce zrobić film o nietypowym zakończeniu ale nagle stwierdza że musi zapolować na słonia a film schodzi na drugi plan.Ot cała psychologia.Nie wiadomo czy to komedia czy dramat.Spodziewałem się przez cały seans tej przygody i się nie doczekałem.
popieram. Po pierwsze nie widzę Clinta w takiej scenerii, nie te klimaty. No i brak jakiejkolwiek akcji ...
Biedaku...spodziewałeś się pewnie kolejnej części Brudnego Harry'ego a tu taka lipa :(
W "Bez przebaczenia" również nie ma jakiejś specjalnej akcji ale film ma głębie i moc.Tu nie ma nic.Ani to dramat,ani romans ani przygoda.Nie wiem co to w ogóle jest.Czeski film.
Bez przebaczenia to film bardzo dobry ale jednocześnie łatwy, lekki i przyjemny.
Biały myśliwy jest filmem głębszym. To opowieść o moralnym upadku. Człowieku o czarnym sercu. Bankrucie, który ma prawie wszystkich w dupie. Liczy się dla niego tylko zachcianka związana z polowaniem. Dopiero jak przez niego umiera człowiek to zauważa swoją głupotę. To co innego niż film z okaleczoną dziwką w tle :)
No faktycznie wiele jest w nim do zrozumienia :P Okaleczona sucz, zemsta i podstarzały łowca nagród w pościgu za moralnymi menelami :P
z chęcią przeczytam co masz na myśli w temacie zrozumienia filmu "Bez przebaczenia" bo z "Million dollar baby" czy "Gran Torino" porównania nie ma.
Oczywiście, że nie ma porównania - "Bez przebaczenia" to zupełnie inny typ filmu, powierzchownie prosty, ale będący jednocześnie przypowieścią o moralności współmierności winy i kary. Ale to przesłanie jest tu mniej istotne niż w filmach, o których wspomniałeś - ten obraz jest przede wszystkim wybitną polemiką z romantycznym mitem westernu i tak - krytycznie, niczym esej - należy go odczytywać. Oczywiście poza tym to po prostu świetne kino przygodowe.
Tymczasem "Za wszelką cenę" nie jest wielowarstwowym esejem, to dość prosty i przewidywalny film obyczajowy. Nadal rewelacyjny, ale cenię go najniżej z całej trójki.
Niespójne: " będący jednocześnie przypowieścią o moralności współmierności winy i kary" i "ten obraz jest przede wszystkim wybitną polemiką z romantycznym mitem westernu". Pomijam, że obraz ma być polemiką. Pomińmy też zwrot "moralność współmierności". Nieco bełkotliwe ale chyba się domyślam, chodziło o adekwatność, sprawiedliwość, odpowiedniość? No dobra, pomińmy, że nie spójne. To mają być tak liczne myśli, których Lisowczyk nie zrozumiał (rzekomo?). I na tej podstawie sądzisz, że nie uchwycił tego co Ty, bo nie opisał tak jak Ty?
Nie jestem pewien, czy polemika z czymś, co ktoś napisał dwa lata temu, jest najlepszym pomysłem. Jestem za to pewien, że nie chodziło mi o "moralność współmierności" (ja nie używam tak durnych określeń), tylko chciałem napisać "przypowieścią o moralności i współmierności winy i kary". W sumie można się było domyślić, wystarczyło spróbować. I tak, obraz jest polemiką. Jakiś problem?
Że Lisowczyk nie zrozumiał, to inna sprawa. O "Bez przebaczenia" można pisać dużo, a fakt, że ja napisałem mało, nie oznacza, że nie umiem więcej. Oznacza tylko, że nie chciałem tworzyć elaboratów w odpowiedzi na jednozdaniowe niemerytoryczne uwagi. Dlaczego tylko jedna strona ma argumentować swoją opinię?
jest spójna, po prostu nie nadążasz. to, co właśnie napisałeś, wynika z niezrozumienia, co miałem na myśli.
Co (naprawdę) miałeś na myśli mnie nie interesuje, bo w komunikacji liczą się słowa wypowiedziane, zapisane, a nie intencje autora. Odpowiedzialność za poprawne, w tym ścisłe wyrażenie swoich myśli spoczywa na autorze, nie odbiorcy. Wypowiedź nie ścisła. Nie kwestionuję głębokości Twych myśli, nie znam ich i nie odnoszę się do nich, tylko do faktycznych wypowiedzi. Dla mnie temat wyczerpany. Bye.
Intencje też są ważne. Co w tym momencie i tak nie ma znaczenia, bo wyraziłem swoje myśli ściśle, zwięźle i poprawnie. Autor nie odpowiada za kompetencje językowe i intelektualne odbiorców. Odpowiedzialność za niezrozumienie jakiegoś tekstu może, oczywiście, leżeć po stronie nadawcy, ale często, jak np. w tym wypadku, leży po stronie odbiorcy.
To co napisałeś jest banalne, powiedziałbym sztampowe ale sama historia i główna postać nie są złe. Film niestety pogrąża jego tempo, którego właściwie brak. Pomysł był ale nijak nie ma tutaj swobodnego przechodzenia między kolejnymi scenami, które same niemiłosiernie się ciągną właściwie nic widzowi nie przedstawiając oprócz tego co już wiemy - główny bohater to buc.
Film długi na ledwie 110 minut, a nie straciłby nic gdyby trwał 40 minut. Większość nie licząc kilku rozmów, czynów Clinta jest tylko pustym zapychaczem dla nieprzemyślanej historii.